Wyniki wyszukiwania dla:

Ks. Włodzimierz Szembek SDB


Numer: 60019

Zakon: Salezjanie, Inspektoria Św. Jacka, Kraków.

 

Życie Księdza Włodzimierza Szembeka (1883-1942), to złotymi zgłoskami pisane dzieło łaski Bożej i wysiłku nieugiętej woli człowieczej. Są w nim karty jaśniejące tak heroiczną czystością, że niejednokrotnie przypominają zdarzenia z życia św. Tomasza z Akwinu i innych świętych. Są karty wypisane łzami ludzkiej wdzięczności za niespotykane wprost miłosierdzie, świadczone przezeń dokoła wszystkim nędzarzom, pogorzelcom, zubożałym i potrzebującym, którzy za to gotowi byli wystawić mu nawet posąg w kościele pruchnickim, w miejsce świętego Mikołaja jałmużnika. Są i karty tchnące nadzwy czajną pogodą ducha, pobożnością i pracowitością oraz ofiarnym poświęceniem dla Ojczyzny.

Ksiądz Włodzimierz Szembek przyszedł na świat w podkrakowskiej miejscowości Poręba Żegoty, jako syn hrabiego Zygmunta i Klementyny, z Dzieduszyckich dnia 22 kwietnia 1883 roku.

Wychowany i wykształcony w duchu katolickim przez pobożną matkę… Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim agronomię. Praktykę zaś rolniczą odbywał w Wielkopolsce, leśną natomiast w Małopolsce, aby zostać plenipotentem i administratorem matczynej posiadłości sięgającej 3.000 hektarów w Węgierce, Pruchniku i Kramarzówce koło Jarosławia. Chociaż hrabia i arystokrata życiem swoim odbiegał od swego środowiska.

Chyba najwierniej portret duchowy odmalował ksiądz Proboszcz z Pruchnika:

„Franciszek – Włodzimierz Szembek przeżył w tutejszej parafii 20 lat. Przez cały ten czas był dla ludzi hojnym a dla siebie surowym. Nikt od niego nie odszedł bez wsparcia; prowadził życie bardzo skromne. Wspierał Zgromadzenia zakonne, przytułki dla sierot, zakłady wychowawcze… nigdy nie dawał nikomu zgorszenia – budował wszystkich cierpliwością i uprzejmością, a nade wszystko życiem religijnym… odmawiał brewiarz, a ostatnio przystępował często do sakramentów świętych. Otaczano go szacunkiem, a nawet uważano za świętego…”

Po 40 latach świeckiego apostolstwa w służbie dobra i miłości następuje jeszcze jeden obszerny rozdział tego niezwykłego żywota, rozdział nacechowany niezmordowanym dążeniem po ścieżkach rad ewange licznych na szczyty świętości zakonnej w Zgromadzeniu Salezjańskim.

Do Zgromadzenia wstąpił w roku 1928 i znalazł się w Czerwińsku w nowicjacie, który uwieńczył złożoną profesją w 10 sierpnia 1929 roku Po złożeniu ślubów asystencję odbywa w Aleksandrowie Kujawskim, teologie studiuje w Oświęcimiu i Krakowie i tu 3 czerwca 1934 roku otrzymuje święcenia kapłańskie z rąk krewnego Księcia Arcybiskupa Adama Stefana Sapiehy.

Jako kapłan jest sekretarzem księdza Inspektora, potem nauczycielem agronomii w Kopcu koło Częstochowy, ekonomem na „Łosiówce” w Krakowie, a podczas okupacji pracuje w Skawie.

Cała ta tak chlubna przeszłość nabiera jednak w pełni swojego wyrazu dopiero w blaskach chwały męczeńskiej, którą Bóg nie omieszkał opromienić schyłek dni swego wybrańca. Dlatego też nie otwierając zupełnie tej tak bogatej w treść księgi jego zasług, co może uda nam się kiedyś w innej formie obszerniej uczynić, będziemy się starali skierować wzrok na razie na ostatnią jej stronę, na której nie przyschła jeszcze czerwień krwi przelanej z miłości ku bliźnim.

Mało, kto żyć mógł w owych nowoczesnych czasach tak bez cienia podejrzeń jak nasz ksiądz Włodzi mierz. Praca w kościele o przy ulubionych hodowlach wypełniała mu całkowicie czas. Nie podzielał q niczym ogólnych nastrojów i złudzeń, nie rozmawiał z nikim na tematy polityczne, nie interesował się żadnymi nowinkami gazeciarskimi, czy to tajnymi czy też oficjalnymi, a nawet starannie wystrzegał się wszystkiego, co by mogło stać się powodem zwrócenia uwagi wroga.

Jak wielkim musiał być żar jego pragnienia cierpień przekonać się możemy z jednego zdania, wypowiedzianego do swoich po aresztowaniu w dniu 9 lipca 1942 roku? Gestapo odwoziło go wtedy ze Skawy do Nowego Targu. A on spokojny jak zwykle, z bardziej serdecznym uśmiechem na ustach i z promieniejącym od szczęścia obliczem odważył się odezwać do towarzysza niedoli księdza dyrektora Walentego Kozaka w te tak brzmiące treścią słowa:

„Wstyd, żeśmy na to tak długo musieli czekać”.

Wiemy od naocznych świadków, że potem w zakopiańskim więzieniu cieszył się niezmiernie z tego, że mógł w kajdanach u słupa na równi z Chrystusem cierpieć wśród szyderstw i drwin biczowanie połączone z łamaniem żeber. A gdy przeszedł kaźń wieszania, wracał do celi więziennej rozpromieniony, szeptając z uśmie chem modlitwę dziękczynną za to, że Pan pozwolił mu zakosztować choć odrobiny tych cierpień, jakich On sam doznawał rozpięty na krzyżu.

Więzienie zakopiańskie było dla księdza Włodzi mierza szczególniej dokuczliwe, gdyż prócz tortur na przesłuchaniach, przez miesiąc prawie nie miał doprawdy piędzi ziemi, gdzie by mógł złożyć siwą swą głowę i ciało zbolałe. Wyznaczona, bowiem dlań cela betonowa była pełna wody i tak maleńka, że można w niej było przebywać, co najwyżej w pozycji siedzącej. Tam przeszedłszy można powiedzieć, wszystkie szczeble swej drogi krzyżowej, dojrzałym już był jako wzgardzony więzień, przyobleczony w pasiaste drelichy przyjąć śmierć z miłości ku Bogu i ludziom. Toteż przewieziony stamtąd chwilowo do Tarnowa, a potem do Oświęcimia (16.09), przybył na to nowe miejsce męczarni, po to tylko, by skonać ze wzrokiem utkwionym w mury kościoła i zakładu salezjańskiego, w którym kiedyś oddał się na służbę Maryi Wspomożycielce i w którym stawiał swe pierwsze kroki w życiu zakonnym.

Zmarł 18 września 1942 roku, w dwa dni po przekroczeniu bramy obozowej noszącej na sobie ironiczny napis: „Arbeit macht frei”. Ciężka praca przy walcu, ugniatającym plac apelowy i zwłoki ofiar bestialskich esmanów, którzy nie byli w stanie zrozumieć, jak on mógł dopiero w kwiecie swego męskiego wieku zostać kapłanem, rzeczywiście uczyniły duszę jego wolna od tego strzępu schorzałego skatowanego ciała, by przeniosła się do swego Oblubieńca po zasłużona nagrodę.

Ale najważniejszą rzeczą w tej drodze krzyżowej i śmierci księdza Włodzimierza Szembeka jest to, że poszedł on na stos ofiarny zupełnie dobrowolnie, jako świadoma ofiara całopalnego oddania się za swoich bliźnich. Kiedy bowiem gestapo chciało zabrać księdza Kozaka jako zakładnika w miejsce niebacznie zbiegłego aspiranta, on sam, zgłosił się na ochotnika mówiąc, że ksiądz Kozak jest przełożonym i powinien zostać. Ale niemieckie hieny, zadowolone z takiego obrotu sprawy, zabrały ich obu, a Bóg uznał księdza Szembeka za dojrzałego do śmierci męczeńskiej. W ten sposób dokonało się aresztowanie, a z nim rozpoczęło się ukoronowanie cierniem boleści świątobliwego żywota.

Przyjęcie jego kielicha goryczy mimo żywego pragnienia męczeństwa, nie przyszło mu tak łatwo. Natura ma też swoje prawa. Sam Chrystus lękał się i strachał na myśl o śmierci. Kto zaś wie, jak i on drżał przedtem na wzmiankę o zetknięciu się z gestapem, tym głębiej odczuje jego bohaterskie wystąpienie i oceni jego ofiarę? A gdy jeszcze weźmiemy pod uwagę i to również, że przyjęte przezeń cierpienie, jak to zwykł był czynić, za zbawienie dusz, to musimy dopatrzyć się w tej całopalnej ofierze na stosie ofiary na miarę świętego.

Zginął 7 września 1942 roku w 59 roku życia, 13 ślubów i 8 kapłaństwa.

Numer obozowy 60019.

Tekst pochodzi ze stronywww.meczennicy.pelplin.pl